102030NOV17 Odprawa wstępna, pierwsze wytyczne, rozdanie map, pierwszy szok.
Wg orgów, pojawiły się ekipy, reprezentujące te rejony:
#Szczecin
#Poznań
#Gorzów
#Drezdenko
#Skwierzyna
Ja naliczyłem cztery ekipy (trzy dwuosobowe i jedna trzyosobowa) + orgowie.
Na mapie był punkt początkowy oraz kilkanaście kolejno ponumerowanych punktów, rozrzuconych nierównomiernie w kierunkach od zachodniego, do północnego względem początku.
Mieliśmy przemieścić się jak najszybciej na punkt początkowy i zameldować o dotarciu na miejsce.
I tu pierwszy szok - rozdali nam worki na śmieci i kazali do niech pakować cały szpej!
Mogliśmy zostawić sobie tylko niezbędne rzeczy, typu: replikę, mapę, radio, wodę.

Wyobraźcie sobie moje samopoczucie, gdy pakowałem PVSa do wora na śmieci 
Za to bardzo mocno spodobało mi się nadanie kryptonimów.
Każdy był czterocyfrowym numerem, oznaczającym dzień i miesiąc urodzenia.
W ten sposób, ja byłem 2112, Gumiś 1301.
Tak opisaliśmy nasze worki, tak wołali nas na radiu, tak też opisali nam opaski na rękę.
Wypas.
Byłem zachwycony tym pomysłem.
Nie można go zapomnieć, przeciwnik nie może go odgadnąć, zanim nie usłyszy.
Super.

Zmienili zasady w ostatniej chwili i zamiast solo, mieliśmy dobrać się w zespoły dwuosobowe.
Powód - znaczna liczba wilków, które pojawiły się w tej okolicy.
Cóż - uzasadniona zmiana. Ale zmian na ostatnią chwilę nikt nie lubi.
Sposób radzenia sobie z wilkami w razie kontaktu - dostaliśmy po dwie petardy, odpalane na lont.
Wyobraźcie sobie wyraz mojej twarzy 
Tu pojawiło się drobne niedopatrzenie organizacyjne.
Najpierw kazali wszystko poza repliką i wodą, itp. schować do wora, potem się okazuje, że zapalniczka jednak może się przydać. Np do odpalenia lontu.
Ale mniejsza z tym…
Bazując na niedomówieniach, każdy poszedł na misję z innym sprzętem.
Niektórzy mieli latarki, inni nie. Niektórzy mieli zapalniczki, inni nie, itp.
Zgodnie z przyjętą w mojej ekipie (t.Ch.) zasadą - gram do końca i daję z siebie max, a z ewentualnym narzekaniem czekam do zakończenia imprezy.
Tak też starałem się robić.
102100NOV17 Wyjście na punkt początkowy.
Wyruszyliśmy, jako pierwsza z ekip.
Jako pierwsi też dotarliśmy na miejsce.
Sam początek był dla mnie kontrowersyjny, bo bez żadnych odblasków weszliśmy na uczęszczaną drogę publiczną, żeby z hotelu obrać pierwszą drogę leśną.
Tym bardziej, że moje latarki zostały w worze na śmieci 
Ale tu nie ma co wyolbrzymiać.
Jesteśmy dorośli, więc trzymaliśmy się pobocza i przy pierwszej okazji, zeszliśmy z drogi asfaltowej.
Teren miał być nadal sojuszniczy, więc nie musieliśmy obawiać się przeciwnika.
Naszym zadaniem była sprawna nawigacja i jak najszybsze przemieszczanie się na wskazane lokalizacje.
Tak też robiliśmy. Pospiesznie przemieszczaliśmy się tam, gdzie trzeba.
Doszliśmy dość szybko, bo jak się okazało, Gumiś jest świetnym nawigatorem.
Zameldowaliśmy, że jesteśmy na pozycji wyjściowej i otrzymaliśmy numer pierwszego punktu do odwiedzenia.
102130NOV17 Dotarcie na pierwszy punkt.
Punkt był oznaczony na mapie, jako #3 i znajdował się na szczycie dość wysokiej górki.
Padała lekka mżawka. Mapa zaczęła robić się jak plastelina.
Górka była stroma i korzenista. Jak się później dowiedzieliśmy, wichura zniszczyła w tym miejscu las, więc leśnicy pousuwali konary, po czym zaorali całe zbocze.
Została tylko miękka ziemia i korzenie co kawałek.
Muszę przyznać, że bardzo ciężko się po takim czymś chodzi.
Nie dość, że stromo pod górkę, to jeszcze co chwilę, albo się zapadasz, albo potykasz.
W połowie wspinaczki usłyszeliśmy wystrzał.
Zinterpretowaliśmy to, jako panikę przed wilkami jednej z pozostałych grup.
Tak, czy siak - brzmiało, jak petarda.
Ale mógł być to też myśliwy. Nie wiem do dziś.
Na szczycie meldunek i otrzymanie wytycznych, odnośnie kolejnego punktu.
102210NOV17 Dojście na drugi punkt.
Tego nie pamiętam zbyt dokładnie.
Punkt był oznaczony na mapie, jako #7 i znajdował się w pewnym oddaleniu od otaczających go dróg.
Było trochę dreptania, tak, żeby nie wleźć w żadne bagno.
Dużym łukiem obeszliśmy podmokłe tereny i dotarliśmy do oznaczonego na mapie miejsca.
Meldunek do bazy i otrzymaliśmy kolejny numer z zamieszczonych na mapie.
102240NOV17 Dojście na trzeci punkt.
Punkt był oznaczony na mapie, jako #8 i znajdował się przy wysokiej wieży widokowej na ogrodzonym terenie.
Brama była otwarta, a wewnątrz czekały na nas dwie osoby, świecąc latarkami na prawo i lewo.
Zastanawialiśmy się, czy traktować to, jako wrogi kontakt, czy co.
Ale wg wcześniejszych wytycznych, jeszcze znajdowaliśmy się na sojuszniczym terenie.
W efekcie zrealizowaliśmy zadanie, nie przejmując się niczym.
Okazało się, że to dwie osoby z ramienia organizatorów (kobieta i mężczyzna).
Mieli ze sobą worki z naszymi rzeczami. Mogliśmy je rozpakować i zabrać nasze oporządzenie.
Nareszcie 
Noktowizor na oko i jazda!
Byłem przekonany, że odtąd będzie już z górki.
Okazało się, że to dopiero początek…
102340NOV17 Dojście na czwarty punkt.
Z daleka widzieliśmy ognisko.
Podeszliśmy niezauważeni, bo toczyła się rozmowa orgów z napotkanymi leśnikami.
Dłuższa przerwa na omówienie kolejnego zadania, otwarcie kopert z dodatkowymi mapami.
I całe szczęście, bo zwykła zadrukowana kolorem kartka A4, zaczęła się robić mało czytelna i papier zmienił swą konsystencję, na coś przypominającego pulpę.
Nowe mapy były wydrukowane obustronnie na sztywnym papierze kredowym dobrej jakości.
Posłużyły nam do końca, bez najmniejszego problemu.
Tu zasady gry miały się zmienić.
Mieliśmy odnaleźć mostek, po którego przejściu znajdowali będziemy się na terytorium nieprzyjaciela.
Mieliśmy odtąd unikać kontaktu za wszelką cenę i spotkać się z pozostałymi grupami w punkcie RV, dokładnie o 04:30.
110110NOV17 Wyruszenie na kolejną misję.
Trasa do mostku była trudna w zaplanowaniu, bo gęsta sieć dróżek i niesymetryczność skrzyżowań powodowały, że trzeba było wielokrotnie upewniać się, że jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy.
Był nawet taki moment, że nie wiedziałem, czy już przeszliśmy rzekę, czy jeszcze nie.
Gumiś na szczęście, cały czas był dobrze zorientowany topograficznie.
110050NOV17 Wejście w AO (most i “strażnica”)
Tu było sporo obaw i dużo skanowania optoelektroniką.
Nie mogliśmy uwierzyć, że nikt na nas się tam nie zasadził.
To było idealne miejsce na schwytanie nas.
Jedyna droga dojścia przez mostek.
Olbrzymia wieża widokowa.
Otwarty teren po przejściu na drugi brzeg.
Zero szans dla nas, gdybyśmy dali się tam zaskoczyć.
Byliśmy mocno skoncentrowani na skanowaniu 360, powoli przesuwając się do przodu.
Zaplanowaliśmy trasę tak, że szliśmy w pełni osłonięci zaroślami i rzeźbą terenu.
Cała otwarta przestrzeń została przez nas okrążona.
110145NOV17 Stado dzików
Dystans był spory.
Idziemy sobie nocą przez las, ciemno jak w d*.
Jest spokojnie, cicho, wietrznie i chłodno.
Nagle słyszymy chrumknięcie, niemal pod samymi nogami.
Wrzasnąłem głośno i spłoszyłem całe towarzystwo.
Naliczyłem 12 sztuk, jak uciekały.
Chyba spały, bo się nie ruszały i kompletnie ich nie widziałem do ostatniej chwili.
Jakiś leniwiec wyrzucił buraki pastewne na środku skrzyżowania leśnych dróg.
Pewnie dziki się nażarły i poszły spać.
Całe szczęście nie nadepnęliśmy na któregoś młodego.
Mogło by się skończyć noclegiem na drzewie.
Cóż – cieszyłem się, że jednak to nie jest wędrówka solo.
Zawsze jakoś to raźniej, gdy dzieją się takie rzeczy.
110145NOV17 Kontakt z przeciwnikiem
Teren został tak dobrany, że musieliśmy wejść na drogę utwardzoną i nią przejść pewien odcinek do kolejnej drogi leśnej lub przesieki.
To było sprytne, gdyż pościg miał ułatwione zadanie i niemal pewniaka, że się na nas natknie.
Tak też się stało.
Mimo ogromniej ostrożności i unikania tak oczywistej trasy, niemal daliśmy się zajść (a w zasadzie zajechać) od tyłu.
Pojazd poruszał się powoli, bez gazu.
Był całkowicie bezgłośny.
Miał zgaszone światła, jechał po utwardzonej nawierzchni.
Gołym okiem nie było szans go zobaczyć do ostatniej chwili.
Kiedy obróciłem się kontrolnie, pojazd był za nami w odległości ok 200 metrów.
Całe szczęście nie zdołał podjechać bardzo blisko.
Gdy był dalej nie mogłem go zobaczyć, bo ok 250 metrów za nami było naturalne wzniesienie.
Zaalarmowałem Gumisia, że jest kontakt / pojazd i tu pojawiła się adrenalina.
Byliśmy na totalnie otwartym terenie i jedyne, co mogliśmy zrobić, to odbić w pole i znaleźć pod możliwie ostrym kątem jakieś drzewa / zarośla.
Oddaliliśmy się pospiesznie, w pierwszych zaroślach padliśmy na glebę i czekaliśmy na rozwój sytuacji.
Gdy z pojazdu zostały odpalone szperacze, wiedzieliśmy, że tylko odwrót wchodzi w grę.
W tym momencie uznaliśmy zgodnie, że to jest bardzo fajny wyjazd!
Zwiększyliśmy czujność i wybraliśmy trudniejszą, ale bezpieczniejszą trasę.
110215NOV17 Kolejny kontakt - piesza dwuosobowa ekipa
Gdy już obeszliśmy szerokim łukiem niebezpieczny rejon, byliśmy zmuszeni wejść na tą samą, szutrową drogę.
W zasadzie to nie był szuter, tylko raczej macadam (rozdrobniony szarogłaz).
Ale mniejsza z tym…
Nie było żadnej alternatywy, gdyż ta droga przecinała naszą trasę marszu.
Weszliśmy na nią i obraliśmy najbezpieczniejszą opcję, bacznie się rozglądając.
W pewnym momencie, pojawiły się za nami dwie sylwetki, bez żadnych świateł sztucznych.
Pospiesznie poruszali się w naszym kierunku.
Podejrzewaliśmy, że to jeden z pozostałych zespołów.
Jednak, minimalizując ryzyko, skryliśmy się w lesie i poczekaliśmy, aż nas miną.
Przyklęknęliśmy i Gumiś obserwował ich bacznie w termowizji.
W parę chwil zniknęli za zakrętem. Szli bardzo szybko - niemal biegnąc.
Jak się później okazało, było to dwóch najmłodszych uczestników eventu.
Kontynuowaliśmy marsz, pod koniec którego wpakowaliśmy się na rozjeżdżoną, błotnistą drogę polną.
Brodząc po kostki w błocie, zostaliśmy wywołani na radiu, aby podać aktualną pozycję oraz status.
Po zameldowaniu, że realizujemy wszystko zgodnie z planem, udaliśmy się w stronę punktu RV.