Nocne ćwiczenie Navi / MilSim - k/Gorzowa Wlkp, 10-11.11

Otrzymaliśmy zaproszenie od SZPON Team na ćwiczenie nawigacyjne z elementami symulacji militarnej. Istotną cechą imprezy jest warunek działania w pojedynkę w terenie w godzinach nocnych na podstawie mapy. Ktoś byłby zainteresowany wspólnych wyjazdem?

Link do wydarzenia: Nocne ćwiczenie z elementami symulacji militarnej

Są wstępnie zainteresowani z t.Ch.
Ostateczną liczbę zdecydowanych podamy na dniach.

Szpony piszą, że planują na nas polować w grupie z termowicją i noktowizją.
Nam wolno chodzić tylko w pojedynkę, ale możemy ze sobą zabrać, co chcemy.
Tylko co mi po tym, że ich zobaczę, jak nie mogę się przed nimi ukryć, ani z nimi wygrać?
Samo łażenie spoko, ale uciekać przed termowizją jeszcze mi się nie przytrafiło.

Z drugiej strony, będzie chodziło o realizację określonych zadań w określonym czasie.
To, że będą na nas polować wcale nie musi być takie złe.
Jakby się nastawić na spierdzielanie, a nie rozpierduchę - czemu nie…

Właśnie… :smiling_imp: W tym cała zabawa. Jeżeli to jest termo pokroju tego co miał Pan Lightstick (a sądząc po zdjęciach należy on do ekipy) na OC III to nie ma się czego obawiać.

Jedziemy na to ćwiczenie z Boberem. Jak ktoś chce się podłączyć to niech pisze.

Jak wiecie, w ramach Paprika Korps, przedstawiciele ekip B.R.o.S. oraz t.Ch., odpowiedzieli na zaproszenie SZPON Team i wybrali się na “Nocne ćwiczenie z elementami symulacji militarnej”.
Miało trwać od godziny 20:00 dnia 10.11.2017, do godziny 10:00 dnia następnego.

Oto AAR z tego wydarzenia:
mapa.jpg
101930NOV17 Dotarcie do hotelu.

Hotel bardzo ładny.
Stał już Land Rover na parkingu, było widać trzy osoby w mundurach przed wejściem.
Zaparkowaliśmy pod lampą naprzeciwko i podeszliśmy się przywitać.
Okazało się, że to Hans, Krzywy i jeszcze ktoś. Nie pamiętam ksywy.
W środku były kolejne osoby.
Wyszedł Ufo, zaprosił nas po ogarnięciu się, do środka.

102000NOV17 Rejestracja uczestników, wniesienie opłaty, spisanie danych,

Tu było bardzo treściwie i profesjonalnie.
Zwięźle i rzeczowo.
planowanie.jpg
Gdybym miał się czepiać, powiedziałbym, że padło kilka niepotrzebnych zdań.
Ufo wspomniał, że rozliczenie, na co idzie nasza opłata, nie jest jawne.
Nie interesowało nas to wcale.
Niezbyt też mi się podobało, jak opowiadał, co miało być, a nie będzie realizowane.
Np - ktoś z krzaków wyskakujący, żeby zerwać nam opaskę z ręki.
Albo supertrudni oponenci w CQB do zabicia.
opfor_op.jpg
Po co płakać nad rozlanym mlekiem? Nie ma, to nie ma.
Poza tymi drobnymi mankamentami, wszystko było z mojej perspektywy super.

102030NOV17 Odprawa wstępna, pierwsze wytyczne, rozdanie map, pierwszy szok.

Wg orgów, pojawiły się ekipy, reprezentujące te rejony:

#Szczecin
#Poznań
#Gorzów
#Drezdenko
#Skwierzyna

Ja naliczyłem cztery ekipy (trzy dwuosobowe i jedna trzyosobowa) + orgowie.

Na mapie był punkt początkowy oraz kilkanaście kolejno ponumerowanych punktów, rozrzuconych nierównomiernie w kierunkach od zachodniego, do północnego względem początku.

Mieliśmy przemieścić się jak najszybciej na punkt początkowy i zameldować o dotarciu na miejsce.

I tu pierwszy szok - rozdali nam worki na śmieci i kazali do niech pakować cały szpej!
Mogliśmy zostawić sobie tylko niezbędne rzeczy, typu: replikę, mapę, radio, wodę.
worki.jpg
Wyobraźcie sobie moje samopoczucie, gdy pakowałem PVSa do wora na śmieci :stuck_out_tongue:

Za to bardzo mocno spodobało mi się nadanie kryptonimów.
Każdy był czterocyfrowym numerem, oznaczającym dzień i miesiąc urodzenia.
W ten sposób, ja byłem 2112, Gumiś 1301.
Tak opisaliśmy nasze worki, tak wołali nas na radiu, tak też opisali nam opaski na rękę.
Wypas.
Byłem zachwycony tym pomysłem.
Nie można go zapomnieć, przeciwnik nie może go odgadnąć, zanim nie usłyszy.
Super.
opaska.jpg
Zmienili zasady w ostatniej chwili i zamiast solo, mieliśmy dobrać się w zespoły dwuosobowe.
Powód - znaczna liczba wilków, które pojawiły się w tej okolicy.
Cóż - uzasadniona zmiana. Ale zmian na ostatnią chwilę nikt nie lubi.

Sposób radzenia sobie z wilkami w razie kontaktu - dostaliśmy po dwie petardy, odpalane na lont.
Wyobraźcie sobie wyraz mojej twarzy :stuck_out_tongue:

Tu pojawiło się drobne niedopatrzenie organizacyjne.
Najpierw kazali wszystko poza repliką i wodą, itp. schować do wora, potem się okazuje, że zapalniczka jednak może się przydać. Np do odpalenia lontu.
Ale mniejsza z tym…

Bazując na niedomówieniach, każdy poszedł na misję z innym sprzętem.
Niektórzy mieli latarki, inni nie. Niektórzy mieli zapalniczki, inni nie, itp.
Zgodnie z przyjętą w mojej ekipie (t.Ch.) zasadą - gram do końca i daję z siebie max, a z ewentualnym narzekaniem czekam do zakończenia imprezy.
Tak też starałem się robić.

102100NOV17 Wyjście na punkt początkowy.

Wyruszyliśmy, jako pierwsza z ekip.
Jako pierwsi też dotarliśmy na miejsce.
Sam początek był dla mnie kontrowersyjny, bo bez żadnych odblasków weszliśmy na uczęszczaną drogę publiczną, żeby z hotelu obrać pierwszą drogę leśną.
Tym bardziej, że moje latarki zostały w worze na śmieci :stuck_out_tongue:
Ale tu nie ma co wyolbrzymiać.
Jesteśmy dorośli, więc trzymaliśmy się pobocza i przy pierwszej okazji, zeszliśmy z drogi asfaltowej.
Teren miał być nadal sojuszniczy, więc nie musieliśmy obawiać się przeciwnika.
Naszym zadaniem była sprawna nawigacja i jak najszybsze przemieszczanie się na wskazane lokalizacje.
Tak też robiliśmy. Pospiesznie przemieszczaliśmy się tam, gdzie trzeba.
Doszliśmy dość szybko, bo jak się okazało, Gumiś jest świetnym nawigatorem.
Zameldowaliśmy, że jesteśmy na pozycji wyjściowej i otrzymaliśmy numer pierwszego punktu do odwiedzenia.

102130NOV17 Dotarcie na pierwszy punkt.

Punkt był oznaczony na mapie, jako #3 i znajdował się na szczycie dość wysokiej górki.
Padała lekka mżawka. Mapa zaczęła robić się jak plastelina.
Górka była stroma i korzenista. Jak się później dowiedzieliśmy, wichura zniszczyła w tym miejscu las, więc leśnicy pousuwali konary, po czym zaorali całe zbocze.
Została tylko miękka ziemia i korzenie co kawałek.
Muszę przyznać, że bardzo ciężko się po takim czymś chodzi.
Nie dość, że stromo pod górkę, to jeszcze co chwilę, albo się zapadasz, albo potykasz.

W połowie wspinaczki usłyszeliśmy wystrzał.
Zinterpretowaliśmy to, jako panikę przed wilkami jednej z pozostałych grup.
Tak, czy siak - brzmiało, jak petarda.
Ale mógł być to też myśliwy. Nie wiem do dziś.
Na szczycie meldunek i otrzymanie wytycznych, odnośnie kolejnego punktu.

102210NOV17 Dojście na drugi punkt.

Tego nie pamiętam zbyt dokładnie.
Punkt był oznaczony na mapie, jako #7 i znajdował się w pewnym oddaleniu od otaczających go dróg.
Było trochę dreptania, tak, żeby nie wleźć w żadne bagno.
Dużym łukiem obeszliśmy podmokłe tereny i dotarliśmy do oznaczonego na mapie miejsca.
Meldunek do bazy i otrzymaliśmy kolejny numer z zamieszczonych na mapie.

102240NOV17 Dojście na trzeci punkt.

Punkt był oznaczony na mapie, jako #8 i znajdował się przy wysokiej wieży widokowej na ogrodzonym terenie.
Brama była otwarta, a wewnątrz czekały na nas dwie osoby, świecąc latarkami na prawo i lewo.
Zastanawialiśmy się, czy traktować to, jako wrogi kontakt, czy co.
Ale wg wcześniejszych wytycznych, jeszcze znajdowaliśmy się na sojuszniczym terenie.
W efekcie zrealizowaliśmy zadanie, nie przejmując się niczym.
Okazało się, że to dwie osoby z ramienia organizatorów (kobieta i mężczyzna).
Mieli ze sobą worki z naszymi rzeczami. Mogliśmy je rozpakować i zabrać nasze oporządzenie.
Nareszcie :slight_smile:
Noktowizor na oko i jazda!
Byłem przekonany, że odtąd będzie już z górki.
Okazało się, że to dopiero początek…

102340NOV17 Dojście na czwarty punkt.

Z daleka widzieliśmy ognisko.
Podeszliśmy niezauważeni, bo toczyła się rozmowa orgów z napotkanymi leśnikami.
Dłuższa przerwa na omówienie kolejnego zadania, otwarcie kopert z dodatkowymi mapami.
I całe szczęście, bo zwykła zadrukowana kolorem kartka A4, zaczęła się robić mało czytelna i papier zmienił swą konsystencję, na coś przypominającego pulpę.
Nowe mapy były wydrukowane obustronnie na sztywnym papierze kredowym dobrej jakości.
Posłużyły nam do końca, bez najmniejszego problemu.

Tu zasady gry miały się zmienić.
Mieliśmy odnaleźć mostek, po którego przejściu znajdowali będziemy się na terytorium nieprzyjaciela.
Mieliśmy odtąd unikać kontaktu za wszelką cenę i spotkać się z pozostałymi grupami w punkcie RV, dokładnie o 04:30.

110110NOV17 Wyruszenie na kolejną misję.

Trasa do mostku była trudna w zaplanowaniu, bo gęsta sieć dróżek i niesymetryczność skrzyżowań powodowały, że trzeba było wielokrotnie upewniać się, że jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy.
Był nawet taki moment, że nie wiedziałem, czy już przeszliśmy rzekę, czy jeszcze nie.
Gumiś na szczęście, cały czas był dobrze zorientowany topograficznie.

110050NOV17 Wejście w AO (most i “strażnica”)

Tu było sporo obaw i dużo skanowania optoelektroniką.
Nie mogliśmy uwierzyć, że nikt na nas się tam nie zasadził.
To było idealne miejsce na schwytanie nas.
Jedyna droga dojścia przez mostek.
Olbrzymia wieża widokowa.
Otwarty teren po przejściu na drugi brzeg.
Zero szans dla nas, gdybyśmy dali się tam zaskoczyć.
Byliśmy mocno skoncentrowani na skanowaniu 360, powoli przesuwając się do przodu.
Zaplanowaliśmy trasę tak, że szliśmy w pełni osłonięci zaroślami i rzeźbą terenu.
Cała otwarta przestrzeń została przez nas okrążona.

110145NOV17 Stado dzików

Dystans był spory.
Idziemy sobie nocą przez las, ciemno jak w d*.
Jest spokojnie, cicho, wietrznie i chłodno.
Nagle słyszymy chrumknięcie, niemal pod samymi nogami.
Wrzasnąłem głośno i spłoszyłem całe towarzystwo.
Naliczyłem 12 sztuk, jak uciekały.
Chyba spały, bo się nie ruszały i kompletnie ich nie widziałem do ostatniej chwili.
Jakiś leniwiec wyrzucił buraki pastewne na środku skrzyżowania leśnych dróg.
Pewnie dziki się nażarły i poszły spać.
Całe szczęście nie nadepnęliśmy na któregoś młodego.
Mogło by się skończyć noclegiem na drzewie.

Cóż – cieszyłem się, że jednak to nie jest wędrówka solo.
Zawsze jakoś to raźniej, gdy dzieją się takie rzeczy.

110145NOV17 Kontakt z przeciwnikiem

Teren został tak dobrany, że musieliśmy wejść na drogę utwardzoną i nią przejść pewien odcinek do kolejnej drogi leśnej lub przesieki.
To było sprytne, gdyż pościg miał ułatwione zadanie i niemal pewniaka, że się na nas natknie.
Tak też się stało.
Mimo ogromniej ostrożności i unikania tak oczywistej trasy, niemal daliśmy się zajść (a w zasadzie zajechać) od tyłu.
Pojazd poruszał się powoli, bez gazu.
Był całkowicie bezgłośny.
Miał zgaszone światła, jechał po utwardzonej nawierzchni.
Gołym okiem nie było szans go zobaczyć do ostatniej chwili.
Kiedy obróciłem się kontrolnie, pojazd był za nami w odległości ok 200 metrów.
Całe szczęście nie zdołał podjechać bardzo blisko.
Gdy był dalej nie mogłem go zobaczyć, bo ok 250 metrów za nami było naturalne wzniesienie.
Zaalarmowałem Gumisia, że jest kontakt / pojazd i tu pojawiła się adrenalina.
Byliśmy na totalnie otwartym terenie i jedyne, co mogliśmy zrobić, to odbić w pole i znaleźć pod możliwie ostrym kątem jakieś drzewa / zarośla.
Oddaliliśmy się pospiesznie, w pierwszych zaroślach padliśmy na glebę i czekaliśmy na rozwój sytuacji.
Gdy z pojazdu zostały odpalone szperacze, wiedzieliśmy, że tylko odwrót wchodzi w grę.
W tym momencie uznaliśmy zgodnie, że to jest bardzo fajny wyjazd!
Zwiększyliśmy czujność i wybraliśmy trudniejszą, ale bezpieczniejszą trasę.

110215NOV17 Kolejny kontakt - piesza dwuosobowa ekipa

Gdy już obeszliśmy szerokim łukiem niebezpieczny rejon, byliśmy zmuszeni wejść na tą samą, szutrową drogę.
W zasadzie to nie był szuter, tylko raczej macadam (rozdrobniony szarogłaz).
Ale mniejsza z tym…
Nie było żadnej alternatywy, gdyż ta droga przecinała naszą trasę marszu.
Weszliśmy na nią i obraliśmy najbezpieczniejszą opcję, bacznie się rozglądając.
W pewnym momencie, pojawiły się za nami dwie sylwetki, bez żadnych świateł sztucznych.
Pospiesznie poruszali się w naszym kierunku.
Podejrzewaliśmy, że to jeden z pozostałych zespołów.
Jednak, minimalizując ryzyko, skryliśmy się w lesie i poczekaliśmy, aż nas miną.
Przyklęknęliśmy i Gumiś obserwował ich bacznie w termowizji.
W parę chwil zniknęli za zakrętem. Szli bardzo szybko - niemal biegnąc.
Jak się później okazało, było to dwóch najmłodszych uczestników eventu.
Kontynuowaliśmy marsz, pod koniec którego wpakowaliśmy się na rozjeżdżoną, błotnistą drogę polną.
Brodząc po kostki w błocie, zostaliśmy wywołani na radiu, aby podać aktualną pozycję oraz status.
Po zameldowaniu, że realizujemy wszystko zgodnie z planem, udaliśmy się w stronę punktu RV.

110410NOV17 Dojście na RV

Z celowo niewielkim wyprzedzeniem, doszliśmy do punktu RV.
Czekały na nas dwie osoby, które asekuracyjnie przyjęły pozycje obronne (na ambonce myśliwskiej i skraju lasu).
Ich ruch był dobrze widoczny nawet gołym okiem, gdyż księżyc mieliśmy za plecami.
Po podejściu na odległość CQB, wymieniliśmy z nimi ustalone hasło / odzew.
Okazało się, że to ci dwaj, którzy koło nas przelecieli dwie godziny wcześniej.
Doszli do RV przed godziną i marzli, czekając na resztę.
My tego sprytnie uniknęliśmy, planując dłuższą i bezpieczniejszą trasę.
Ale przede wszystkim powodowało nami właśnie uniknięcie sterczenia nad ranem w miejscu i marznięcia, oczekując na innych.
Wspomniani koledzy spostrzegli, że mam nokto na głowie i poprosili, żeby zerknąć we wskazane miejsce.
Twierdzili, że tak ktoś może być, bo coś słyszeli, czy tam widzieli.
Rozejrzałem się i stwierdziłem, że lepiej Gumiś się sprawi, bo ma termo na replice.
Zeskanował teren, nic nie stwierdził i zbagatelizowaliśmy sprawę.
To był błąd.
Koledzy, którzy tam się skryli również mieli termo i potrafili przeciwko niemu skutecznie działać.
Utarło mi to nieco nosa.
Byłem przekonany, że termowizja jest tak ogromną przewagą taktyczną i technologiczną, że nic nie da się zrobić.
A tu okazało się, że jednak owszem. Wiedzy i doświadczenia, nie zastąpi żadna optoelektronika.
Koledzy obserwowali nas z bezpiecznej odległości, podczas gdy my byliśmy całkowicie nieświadomi ich obecności.
Dostaliśmy info po radiu, że wszyscy są na miejscu i wyznaczono miejsce zbiórki.
Chwilę później pojazd orgów praktycznie wjechał pomiędzy nas, niemal niepostrzeżenie.
Gdy go zauważyliśmy, rozproszyliśmy się i weszliśmy w las. Ale wtedy był już zaledwie parę metrów od nas.
Land Rover z kierowcą na noktowizji spisuje się w tej roli rewelacyjnie.

110420NOV17 Szybka odprawa do kolejnego zadania.

Instrukcje, wyznaczenie dowódcy, informacje o pokonaniu przejazdu kolejowego i okolicznych miejscowości.
Dowódcą został koleżka, którego kojarzę ze zdjęć na profilu FB SZPONów. Nie znam nicka.

Org nic nie narzucał. Dał tylko info, że tory kolejowe można (ze względów bezpieczeństwa) pokonać wyłącznie przez przejazd na drodze.
Ustaleń ze strony dowódcy prawie nie było.
wiadomo, że mamy dojść do 6:15 (to zostało ustalone przez dowódcę, a nie narzucone przez orgów) do lokalizacji, gdzie ukryty jest zbiornik z bronią chemiczną. Mamy go znaleźć i zabrać.
Przy tym uważać na charakterystyczny pomarańczowy bus, którym ten zbiornik był przewieziony w tamten rejon.
No i w drogę.

110430NOV17 Wyjście z RV point

No nie ukrywam, że tempo było zabójcze.
To nie był bieg, ale coś, jak Korzeniowski spieszący się do toalety za potrzebą.
Tu było tragicznie.
Z całej ekipy, tylko trzy osoby szły marszem ubezpieczonym.
Prowadzący, ja i Gumiś.
Prowadzący nie może iść inaczej, więc go dopisałem, ale odważyłbym się zmniejszyć tą liczbę do dwóch osób.
Z racji ogromnego tempa, szyk się ciągle rozciągał i odstępy robiły się mocno nieregularne.
Ci z lepszą kondycją, niemal włazili na poprzedzającego, ci ze słabszą mieli przed sobą kilkunastometrową lukę.
Będąc zamykającym, widziałem to doskonale.

Po drodze okazało się, że nie ma czegoś takiego, jak skryte przejście przez wieś.
Jak tylko weszliśmy do wioski - od razu zaczął wyć pies.
Obudził pozostałe psy i tak hałas na całą wieś się niósł.
Ze 20 psów z całej wsi i nasz oddział na głównej drodze, między domami.
Cóż poradzić?
Omijać wioski szerokim łukiem.
Nic innego mi do głowy nie przychodzi.

110530NOV17 Dotarcie do przejazdu kolejowego

Dolecieliśmy do miejscowości, gdzie znajdował się cel misji.
Pół godziny wytapiania czasu w lesie. Jak debile. Totalnie bez sensu.
Zasuwaliśmy niemal biegiem wiele kilometrów tylko po to, żeby potem czekać teraz niewiadomo na co, bo do umówionej godziny wkroczenia na obiekt zostało 45 minut.
Byłem mocno zniesmaczony. Gumiś też.
Ale przynajmniej można było odsapnąć trochę.

110600NOV17 Dotarcie do lokalizacji docelowej

Już mieliśmy wkraczać, gdy zamknięto nam szlabany na przejeździe kolejowym.
Tuż przed nosem szpicy.
Musieliśmy skryć się w lesie (tym samym, w którym już 30 minut tkwiliśmy).
Po otwarciu przejazdu, kontynuowaliśmy misję.
Po ponad półgodzinnym szwendaniu po lasku, wielkości średniego marketu, weszliśmy w rejon z około 15-minutowym wyprzedzeniem.

To, co tam się odbyło, bardziej przypominało balet “Jezioro Łabędzie”, niż działania CQB / MOUT.
Działaliśmy ze sobą pierwszy raz, a żadnych ustaleń, ani nawet instrukcji od dowódcy nie było.
Poza tym wszyscy byli już zmarznięci, zmęczeni i mocno senni.

Gumiś twardo robił swoje, machając co jakiś czas głową i wzruszając ramionami.
Mi już zmęczenie w tym momencie nie pozwoliło trzymać pozorów i spadła mocno determinacja do działania.
Zostawili mnie trzykrotnie do osłony niewiem czego w jakimś losowym miejscu i po znudzeniu na pozycji robiłem, co uznałem za stosowne.
Poszedłem najpierw za wszystkimi. Potem (jak mi kazano czekać i wszyscy znów gdzieś zniknęli) solo przeczesałem parter jednego z budynków.
W międzyczasie po terenie zaczęli się plątać organizatorzy z lunetami nokto i termowizyjnymi i cykali zdjęcia na fejsa.
termo.jpg
Zapanował totalny chaos.
W efekcie nie wiedziałem już co było przeszukane i przez kogo.
Spytany, czy przeszukałem teren - potwierdziłem.
Ufo zasugerował dowódcy, że ten budynek ma jeszcze piętro, które też gra.
Dwie osoby weszły i znalazły pojemnik, po czym dowódca ogłosił, że został zabezpieczony i poszedł kontynuować czesanie terenu.
Gumiś nie krył zaskoczenia, że przecież zadanie misji zostało zrealizowane - więc co tu jeszcze robimy?
W efekcie, po paru niepotrzebnych wymianach zdań, poszliśmy po ów pojemnik we dwóch z Gumisiem.
Wszyscy zaczęli się zbierać do powrotu. Po drodze stał charakterystyczny pomarańczowy bus, o którym była mowa we wstępie fabularnym.
Niby ktoś go przeszukał, ale o dziwo, nagle wszyscy rzucili się do przetrzepania tego pojazdu (Gumiś o nim wspomniał, gdy już miał cel misji w ręku).
Był jednym słowem - bajzel.

110640NOV17 Wyjście z lokalizacji

Wszyscy zmęczeni, poddenerwowani (część mocno zniesmaczona).
Znów pytanie do dowódcy “ile czasu potrzebujemy na przemieszczenie do EXFIL”.
Znów jakaś z palca wyssana odpowiedź. Nie było tu moim zdaniem żadnych obliczeń, ani szacowania. Po prostu wymyślony na poczekaniu odcinek czasu.
Tym sposobem, przy powrocie tempo było również szybkie.
Po drodze, znów zamknięto nam przejazd kolejowy przed samym nosem.
Po przejechaniu pociągu ruszyliśmy. Znów pojawił się niczym nieuzasadniony galop.
Efekt? Ktoś opublikował potem na fejsie:
noga_dowodcy.jpg
I po co to było?

110720NOV17 Odprawa końcowa z podsumowaniem i omówieniem nad jeziorem.

Kilka km od rejonu ostatnich działań był parking leśny nad jeziorem.
Tu czekał Land Rover z orgami.
Wszyscy usiedli i opowiedzieli, co im się podobało, a co nie.
Org chciał usłyszeć (i ewentualnie odeprzeć) zarzuty do organizacji.
Standardowe dziękowanie sobie nawzajem, itp.
Gumiś się nie szczypał i zapytany, na głos powiedział “żenada”. Dosłownie.
Wyjaśnił, że przemarsz zgrają i CQB rodem z Afryki, to kpina.
Tu ewidentnie dowodzenie zawiodło.
Może z racji zmęczenia, może z racji tego, że działaliśmy ze sobą wszyscy pierwszy raz.
Może wszystko po trochu. Ciężko określić.
A wg mnie, wytapianie pół godziny czasu w lesie, po tym jak niemal biegliśmy kilka kilometrów, było całkiem niepotrzebne.
Wcale nie twierdzę, że zrobiłbym to lepiej, jako dowódca ludzi, działających ze sobą pierwszy raz. Do tego bardzo zmęczonych i zmarzniętych.
Ale z pewnością nie wyglądało to tak, jak powinno.

Do organizacji nie mam wielkich zastrzeżeń.
Do wspólnego działania w ostatniej misji - owszem.
Morale odzyskałem dopiero, jak umyłem twarz i wypełniłem usta pysznym, hotelowym śniadaniem.

Po tym, jak każdy się wypowiedział, padło pytanie kto ma jeszcze siły, żeby iść.
W Land Roverze nie było tyle miejsca, żeby zabrać wszystkich na jeden raz.
Gumiś nas zgłosił na ochotnika i dorzuciliśmy jeszcze kilka km do zrobionej już trasy.
Pierwsza ekipa pojechała, a my poszliśmy. Tu nadal tempo nie malało zbytnio, ale już szliśmy na luzaku, dyskutując na różne tematy (głównie airsoftowe).
Zaczęło się robić sympatycznie.

110830NOV17 Podebranie z trasy.

Okazało się, że to całkiem daleko.
Przeszliśmy spory dystans, zanim Hans wrócił po nas autem.
exfil.jpg
Też całkiem sporo czasu jeszcze nam zajęło, zanim dojechaliśmy do hotelu.
W sumie w tamtą stronę, szliśmy praktycznie całą noc.
Nic dziwnego, że powrót autem trwał aż tak niesamowicie długo.

110900NOV17 Śniadanie w hotelu.

Miało kosztować 2 dychy, byliśmy chętni od samego początku.
Jeszcze przed wyjściem w trasę, zapowiadaliśmy, że będziemy jeść śniadanie w hotelu.
Przy stole obfitości zostaliśmy we czterech - Gumiś, ja, Hans i Ufo.
Gadka tak się kleiła, że już jak gdyby na siłę stamtąd wychodziliśmy po godzinie.
Ale ileż można jeść i pić. Trzeba było wracać do domu. A trasy przed nami jeszcze trochę było.
Tu nie można powiedzieć nic innego, niż to, że Hans i Ufo, to super goście.
Naprawdę bardzo sympatyczni, do tego niesamowicie ogarnięci i doświadczeni.

111000NOV17 Wyjazd do domu.


Teren:

Teren był zróżnicowany. Miejscami zwykła droga, miejscami bardzo trudny.
Raz nawet, na własne życzenie się wpakowaliśmy w błoto po kostki :stuck_out_tongue:
Wg info z fejsa, opublikowanego przez SZPONy, zrobiliśmy 42 km pieszo.
Ja oceniam, że zrobiliśmy z Gumisiem sporo więcej, od reszty.
Raz, że wyruszyliśmy pierwsi i szliśmy okrężną trasą, żeby nie sterczeć na zimnie godzinę i nie czekać na resztę, to potem jeszcze dorzuciliśmy kilka km, czekając na drugi kurs auta.

Ogólna ocena:

Jestem pozytywnie nastawiony. Klimat był nieziemski.
Błoto, mżawka, mrok, dziki, skrycie poruszające się pojazdy i te dwie petardy na wilki - miodzio.
Cieszę się też, że nie musiałem tych zadań zrealizować sam. Dzięki temu było dużo lżej.
Jak będzie kolejny wyjazd na takie przedsięwzięcie - jestem chętny.

Słaby ten AAR, styl Slayera bardziej mi się podobał :wink:

Całe szczęście mi i Gumisiowi nie było tam dane chodzić po drogach moczowych.

a jak osoby o których piszesz przeciwdziałały termowizji?
hipotermią:D?

Pokrywały się błotem - jak w Predatorze :smiley: